środa, 11 listopada 2009

czolem !

Powinnam wam pewnie powiedziec, ze Saru nie przyjezdza na swieta, ma nowa dziewczyne, jakas ladna dziewuszke z Kanady, ja spotykam sie z kims tutaj (pamietacie Ugiego od lunchu?^^), jednakze nadal mailujemy z Saru, jestesmy w kontakcie, wyzywamy sie od wariatow, paputki i inne wariacje na temat. Wszyscy sa zadowoleni. ;]
Berlin jest fajny. Tak, nie wierze ze to mowie, ale naprawde mi sie tu podoba. Pewnie dlatego ze dosc szybko poznalam fajna ekipe ludzi, mam z kim chodzic na imprezy, od kogo spisywac na kartkowkach, i od kogo uczyc sie niemieckich zwrotow ktorych nie znajde w podreczniku. Ja mam radoche, a oni jeszcze wieksza. I tak wlasnie jest, Berlin ist gut, ubergut alter!
W szkole spoko. Mam 8h tygodniowo niemieckiego. 2x po 4h. W piatki o 8 rano i to jest ciezkie bo czasami w czwartki sa dziwne imprezy erasmusowe na ktore lubimy z niemieckimi znajomkami dla beki chodzic, i potem ja w piatek na zajeciach umieram. Ale zawsze na nie chodze! Zeby nie bylo. Oprocz niemieckiego mam mnostwo koreanskiego. Grame opisowa, konwersacje, tlumczenie i jeszcze sobie wzielam doskonalenie jezyka, i na tym doskonaleniu jezyka tlumaczymy ksiazke. Z koreanskiego na niemiecki. O demokracji. Wiec, jest kosmos. ;] Moje zeszyty wygladaja komicznie, bo zawieraja notatki w 4 jezykach. Lawke mam zwykle zawalona slownikami. Niemiecki, koreanski, angielski... No i mam jeszcze wyklady. Na historii jest smiesznie, bo pan sobie mowi, a ja patrze na jego notatki na tablicy, tlumacze costam w moim slowniku niem-pol, a na koniec zagladam do mojej polskiej ksiazki pani rurarz o historii korei, szybko czytam i w ten sposob lapie mniej wiecej o co w ogole kaman. Na literaturze jest gorzej, bo panu chyba nie podoba sie fakt ze jestem na jego wykladzie. Mala grupa jest, wiec trzeba sie wykazywac i gadac, a ja tylko kartki w slowniku przewracam.
Bylam na meczu jakis czas temu. Ugi to w ogole pan fan pani herthy berthy czy jak jej tam. Tej najgorszej druzyny z bundesligi co ma takie same kolory jak lech poznan. Tak wiec, Mari z jakims kolega finem, Ugi i ja poszlismy na mecz. Kolega fin byl troche nieobecny, Mari i ja mialysmy ubaw... z ludzi na trybunach, panow niemcow, ktorzy darli papy, spiewali piosenki, denerwowali sie, a Ugi.. tylko kiwal glowa. Zly byl jak kot. Taka ta hertha beznadziejna. Przynajmniej nie przegrali. Remis byl.
Oki doki, czas na kolacje. Ramion sobie wsune. Dobra sprawa w Berlinie, duzo sklepow z azjatyckimi gadzetami. Nie wspominajac o tym ze dwa dni temu ugotowalismy z Ugim tokpoki! A jego mama to ma w ogole restauracje koreanska. How cool is that!? ^^

Brak komentarzy: